12/26/13

Pierwsze trzy tygodnie wyprawy...

Zapraszamy na obszerne podsumowanie pierwszych trzech tygodni wyprawy Nanga Dream. Relację napisał i Paweł Dunaj. Z pewnością kojarzycie tą postać z ostatniego filmiku, gdzie występuje on w roli drwala :) Zapraszamy do lektury!


29 listopada 2013, piatek, I dzień wyprawy

9 rano Michał przyjeżdża swoim VOLViakiem. Czekam już przed blokiem z torbami. Zaczynamy pakować i pierwsza myśl, jakim cudem mamy sie zmieścić w cztery osoby jak moja ostatnia torba ledwo weszła... No nic... będziemy się zastanawiać poźniej... teraz nie mamy czasu, bo o 11.15 odbieramy Jacka Telera ze Wschodniego w Warszawie.

Na dworzec dojeżdzamy równo z pociągiem. Dosiada się Jacek i jakimś cudem mieszczą się jego bagaże. Co będzie z Czapą? Będzie wesoło :)

Teraz już prosto do Czapy do Piaseczna. Tylko Michał wysiada na centralnym w oczekiwaniu na przesyłkę z RAB-a, która w ostatniej chwili jednak dociera za pośrednictwem PKP :) Na miejscu u Czapy czeka już Kuba z FORUMEXTREMUM, po chwili przyjeżdża tez TVN.

Dziwnie tak jakoś, no ale w tym roku będzie to jedyna Polska Wyprawa na 8smiotysięcznik zimą. W ogródku wywalamy wszystko z samochodu - musi się zmieścić jeszcze Tomek i 8 wielkich toreb od RABA 100 i 140l - jak to zrobić?

Nie ma najmniejszej szansy zmieścić tego do środka. Szybka decyzja. Wszystkie RABowskie torby wrzucamy na dach i przywiązujemy linami.

Udało się - ale samochód siada jakby go ciężarówka przygniotła... a "dosiądzie" jeszcze ponad 300 kilogramów żywej masy :) W ostatniej chwili przed wyjazdem czapa zgarnia do samochodu jeszcze swoje bębenki, które później okażą się kultowymi na wyprawie :)

Jeden wielki kosmos - gdyby to był inny samochód niż kultowa V70-tka nie wiem czy odważylibyśmy się jechać tak załadowanymi samochodem do Manchesteru. W końcu to okolo 2300 kilometrów.

Zapakowani - ruszamy z nadzieją że dojedziemy. Okolo 16 wyjeżdżamy. To już drugi wyjazd :) Pierwszy był o 15stej dla TVNu :) Pierwszy prowadzi Michał, właściciel naszego autobusu :) O 23 zmiana - prowadzę ja - Paweł.




30 listopada 2013, sobota, II dzień wyprawy

O 3 rano jedzie się tak ciężko że gdzieś na jakimś parkingu w Niemczech zatrzymuje samóchod i idę spać. Budzimy się dopiero okolo 8ej. Za kółko wsiada znowu Michał. Na wieczór dojeżdżamy do CALAIS we FRANCJI, gdzie wsiadamy na prom do DOVER w ANGLII.

1 grudnia 2013, niedziela, III dzień wyprawy

Dopływamy na wyspy. Jedziemy prosto do Manchesteru do Rafala i jego super rodzinki, kt. zaproponowali nam pomoc w postaci noclegu, odwiezienia na lotnisko i zaopiekowania sie naszym samochodem. W gratisie dostajemy też wypasione jedzonko :)

DZIEKI CI RAFALE i AGO!

O 23.30 mamy samolot. Cały dzień się przepakowujemy i pakujemy bagaże tak, by każdy ważył dopuszalne 32 kg (w rzeczywistości każdy waży 33-34 kg) - lekkie "nagięcie", ale jak się okazuje - wszystko przechodzi bez najmniejszego problemu.

Na lotnisku spotykamy się z Markiem, kt. przyjechał z Irlandii. O mały włos spóźnilibyśmy się na samolot, bo z niewiadomych nam przyczyn lot został przyśpieszony o 1,5 godziny(!?), a Marek z Tomkiem śmigają gdzieś w okolicach lotniska.

Pewnie i tak by bez nas nie polecieli, bo na biletach mieliśmy ewidentą godzinę odlotu i odprawy, ale nie ryzykowaliśmy, więc szybko telefon do chłopaków i za 15 minut po przygodach z nadmiarowymi kilogramami jesteśmy przy naszej bramce:)

Wsiadamy, startujemy, jemy kolacje i kima..."standardowa procedura" w 9cio godzinnych lotach:)

2 grudnia 2013, poniedziałek, IV dzień wyprawy

Z samego rana, jeszcze w samolocie pobudka, śniadanie i lądowanie...no i wreszcie Pakistan, lotnisko w RAWALPINDI... W Polsce okolo 0 stopni, tutaj okolo 25 na plusie...jednak nie to było zaskoczeniem, ale jakoś lotniska, ilość osób, odprawa...wszystko inne :)

Prawdziwy SZOK to jednak wyjście z lotniska - masa taksówkarzy wręcz bije się o nas i nasze bagaże...ten kt. pierwszy dobiegł do bagażu i położył na nim rekę - tego "byliśmy" własnościa...tzn. żaden inny taksówkarz wtedy już nie podchodził ;)

Jedziemy do dobrze znanego Markowi i Tomkowi hotelu REGENT w Rawalpindi. Potem rozumiemy dlaczego jest taki super;) m.in śniadania, obiady, kolacje na telefon w cenie niższej jakby zjeść w zatłoczonym RAWALPINDI. Uczucie niesamowite...podnosisz słuchawkę i mówisz "CHICKEN FRIED RICE" lub "FRIED EGGS".

Za 15 minut service room z jedzeniem. Zapłata - 5 zł(!)...masakra!!!:)

Także fakt, że nie jesteśmy w ISLAMABADZIE, tylko w jego "sypialnej" części daje nam poznać namiastkę prawidzwego Pakistanu. Zatłoczone i brudne ulice, wąskie uliczki, bazar na bazarze, kupiec na kupcu....przepyszne nieznane smaki jedzenia... No i na każdym kroku mili, serdeczni chętni pomoc ludzie!

cudo...cudo...cudo...

Przychodzi SHER BAZ , pracownik agencji, kt. wyrabia nam pozwolenie...uspokoić...że lada dzień będzie pozwolenie...


3 grudnia 2013, wtorek, V dzień wyprawy

Dzień w hotelu - jedzenie na telefon...:) miazga!:), chodzimy po ulicach, Michał z Dzikiem fotografują na potęgę zachwyceni dosłownie wszystkim. Znaleziony w hotelu internet wykorzystujemy do ostatniego "normalnego" kontaktu z bliskimi.

4 grudnia 2013, sroda, VI dzień wyprawy

Nadal nie mamy i czekamy na pozwolenie.

W związku z tym jedziemy z SZER BAZem do MINISTERSTWA SPORTU I TURYSTYKI by pogonić urzędników swoją obecnością, biała twarzą.

Po "ministerialnej szopce" i wypiciu pakistanskiego czaju jedziemy do naszej Ambasady na spotkanie z Ambasadorem i Konsulem - tak na wszelki wypadek i powiedzieć o naszych planach. Miło przyjęci przez krajanów wracamy do hotelu i znów jedzenie, gadanie, lutowanie :)

5 grudnia 2013, czwartek, VII dzień wyprawy

Przełamujemy obawy o zamachach terorrystycznych czy porwaniach i pierwszy raz z Michałem wychodzimy sami na miasto. Chodzimy od knajpy do knajpy i poróbujemy lokalnych potraw. Niebo w gębie, a do tego wszystko tanie(!).

Pakistan dla nas, jest jak Polska dla Niemców, Austriaków, Anglików czy innych bogatszych narodowości... na koniec dnia równo stwierdzamy, że to co przeciętny Polak, ba nawet pewnie europejczyk wie o Pakistanie to stek bzdur. W rzeczywistości to kraj wspaniałych, uczciwych i chętnych do pomocy ludzi, niesamowitych smaków, o zupełnie innym - nieeuropejskim stylu życia.


6 grudnia 2013, piatek, VIII dzień wyprawy

Z Michałem cały dzień na mieście. Tomek z Markiem walczą z wkładkami elektrycznymi. Niezliczoną ilość razy biegamy do elektrycznego po jakieś kabelki, przełączniki, czy inne elektryczne drobiazgi, a chłopaki wciaż walczą z wkładkami :)

Wieczorem zostajemy zaproszeni na imprezę u jakiegoś bardzo ważnego sekretearza GILGIT BALTISTAN. Impreza jak to impreza ;) a na jej zakończenie zostajemy zaproszeni na herbatke do jakiegos super wypasionego hotelu PC CONTINENTAL, który strzeżony jest lepiej niż ambasada USA :) Świeżo poznany znajomy zaprasza nas na jutro na... polowanie i tym optymistycznym akcentem konczymy dzień.

7 grudnia 2013, sobota, IX dzień wyprawy

Niby miało być polowanie, ale po imprezowej nocy nikt nie przyjechał i jakoś się ta opcja rozmyła. Ten dzień to także, urodziny Michała, oraz rocznica ataku Japonczyków na Pearl Harbour, ale ani o jednym ani o drugim nikt nie pamietał....:)

8 grudnia 2013, niedziela, X dzień wyprawy

Dopiero dzisiaj przypomnieliśmy sobie o urodzinach Michała :) Dzień jak co dzien, najpierw tradycyjne szukanie internetu po całym hotelu, potem spacer i dalsze poznawanie Rawalpindi, z każdym dniem zapuszczamy się coraz dalej w coraz to bardziej nieodkryte dla nas miejsca. Schodzimy z bazarnych, uczeszczanych ulic i wkraczamy do prawdziwego Pakistanu, tam gdzie ludzie mieszkają, bawią się dzieci i trwa po prostu normalne życie ;) jest cudnie! Przyjmują nas z entuzjazmem i wszyscy chca pozować do zdjęć :) Popołudniem Michał z Pawłem dołączają się do lokalnej młodzieży i razem gramy w siatkoweczkę :) jest moc!

9 grudnia 2013, poniedzialek, XI dzień wyprawy

Ostatni dzień w Pindi, więc najwyższy czas na zakupy. Odwiedzamy wielki bazar "Saddar bazar" tam kupujemy wszystko to czego smakować będziemy już pod Nangą i w międzyczasie próbujemy pobierac kasę z bankomatu co okazuje się że nie jest takie proste.

Po południu wybieramy się do takiej bogatej, finansowej dzielnicy Islamabadu - BLUE AREA. Okazuje się jednak, że jedyny bank w Pakistanie, w którym można pobrać dolary właśnie zamkneli :) Kombinujemy więc z kasą aż do samej nocy.

10 grudnia 2013, wtorek, XII dzień wyprawy

Po nocnym pobieraniu pieniędzy, o 4 nad ranem(!) w końcu wyruszamy "naszym" busem do ASTORE. Bus jest jak na te warunki luksusowy, zwłaszcza jeśli chodzi o ilość miejsc. Jest ich z dwa razy wiecej niż nas. Potem okaże się dlaczego :) non stop ktoś się do nas dosiada, a to nasi kucharze, a to jacyś wojacy, ogólnie jest wesoło i już niestety jedziemy w tereny gdzie nie ma 25 stopni na plusie :)

Śpimy gdzieś na trasie CHILAS - ASTORE. Na jednym z posterunków zatrzymują nas żołnierze i mówią, że nie moga nas puścić gdy jest ciemno, ale za to goszczą nas w swoich pokojach, co jest bardzo miłe z ich strony.

11 grudnia 2013, sroda, XIII dzień wyprawy

Jedziemy dalej :) Dojeżdżamy do Astore, gdzie przepakowujemy się z naszego busa do jeepów, w międzyczasie spotykamy się z ministrem turystyki czy czegoś tam, a nastepnie z samym Komendantem policji, który informuje nas, że wszystko jest bezpieczne, ale dla naszego spokojnego sumienia przydziela nam 10-ciu policjantów do ochrony, którzy bedą razem z nami przez cały czas w bazie i nawet jeśli bedą w stanie - mają z nami wychodzić w górę :) jeepami docieramy w końcu do Tarashing - naszego ostatniego postoju przed bazą. Śpimy w czymś w rodzaju hotelu. Zaraz po przybyciu do hotelu wita nas spore grono gapiów, okazuje się, że są to w większości porterzy, którzy chcą zaciągnąć sie do pracy dostarczając nasze bagaże do bazy w Lattabo. Tego dnia pada też pierwszy śnieg.


12 grudnia 2013, czwartek, XIV dzień wyprawy "SKRADZIONA CHATKA"

To dzień trekkingu, jeszcze przed wyjściem Marek daje wywiad dla lokalnej TV. Po śniadaniu, okolo 9 rano wyruszamy z Tarashing. Po drodze mieliśmy rozdawać zabawki, kt. każdy z nas zabrał naprawdę pokaźną ilość, ale jak się okazało o 9 rano w szkole było słychać dźwięk dzwonka - wszystkie dzieci były w szkole :) Z tego powodu, nikt nie dał ani jednej - nadrobimy w drodze powrotnej :)

Po 6 lajtowych godzinach trekkingu, docieramy do naszej bazy w LATTABO. Nastepują pierwsze organizacje, kto śpi w której chatce, gdzie my, gdzie policjanci, gdzie nasi kucharze. Koniec końców śpimy wszyscy w małej, ciasnej chatce, ale przynajmniej jest ciepło.

13 grudnia 2013, piatek, XV dzień wyprawy - "DRZWIOWA AFERA"

Wypoczęci i najedzeni po pysznym śniadaniu potanawiamy wziść sie za prawdziwą organizację naszej bazy. Postanawiamy przeprowadzić się do dużej chaty, w której zakładamy oświetlenie, całą elektrykę, akumulator i panele słoneczne. Zatem staramy się jak najbardziej udomowić nasza chatkę :) Nasz guide - Abdul - organizuje nam piecyk - kozę - dzięki czemu mamy w naszej chatce ciepło i przytulnie, choć troche dymi :)

14 grudnia 2013, sobota, XVI dzień wyprawy

Dziś dzień założenia ABC - Marek, Tomek i Dziku lecą z namiotem i pierwszymi ładunkami. Jeszcze przed ich wyjściem postanawiamy zrobić grupową fotkę ekipy JFA! Tak sie składa, że przyszli do nas nasi policjanci ze swoimi kałachami i robimy to zdjęcie wspólnie z nimi.

Potem każdy sam robi sobie fotke z karabinem :) ...frajda jak u małych dzieci.


15 grudnia 2013, niedziela, XVII dzień wyprawy

Klasyczny dzień wyprawowy, chłopaki rano schodzą z ABC, a my czyli Paweł z Michałem wychodzimy do ABC. Jacek wyszedł z samego rana. Każdy ma na plecach ok 21kg ładunku i powoli zaopatrzamy nasza wysuniętą bazę.

16 grudnia 2013, poniedzialek, XVIII dzień wyprawy

Rano schodzimy wszyscy do Lattabo na śniadanie i obiad i przy tej okazji trzeba dodać, że mamy tu dwóch świetnych kucharzy, którzy rozpieszczają tu nas pysznym jedzeniem. Najedzeni znowu dajemy do góry (Paweł i Michał).

17 grudnia 2013, wtorek, XIX dzień wyprawy

Razem z Michałem schodzimy z ABC punktualnie na śniadanie i w połowie drogi mijamy Jacka, kt. niesie jak wszyscy na trasie LATTABO - ABC 20 kilo ładunku: liofy, gas i liny.

Marek z Tomkiem poszli na rekonesans "górki" na przeciwko naszej bazy w LATTABO w celu aklimatyzacji, ale jednak wieczorem wracają. W tak zwanym miedzyczasie do naszej bazy dociera porter z wielkimi karimatami dla nas i naszych kucharzy oraz nafta (kierosyna).

Paszka wpada na świetny pomysł - budujemy saune! Wykorzystujemy do tego stare plandeki, kupę kamieni, które znosimy z okolic i kozę znalezioną w chatce obok :) Po całym dniu palenia w tym piecyku, wieczorem luksus my, czyli Michał, Paweł, Czapa i Klonu korzystamy z luksusu ciepełka sauny i myjemy się i grzejemy :)

18 grudnia 2013, sroda, XX dzień wyprawy

Marek z Michałem poszli na szczyt leżący vis a vis Nangi coby nabrać trochę aklimatyzacji. Wzieliśmy ze sobą namiot, który ok 16:00 staje na grani i razem z Markiem lokujemy się w nim, by "zaliczyć" pierwszą noc na 4300m. Co przyniesie jutrzejszy dzień nie wiemy - tą decyzję odkładamy na jutro. W międzyczasie Tomek z Dzikiem do ABC poniesli energożele, benzynę, hardwear i jakieś prywatne ciuchy. Jacek zszedl z ABC i razem spędzamy wieczór w kuchni naszych kucharzy na grze w karty w pakistański "bazar".


(dopiska Michała Obryckiego)

19 grudnia 2013, czwartek, XXI dzień wyprawy

Dziś mijają 3 tygodnie! Ja z Markiem budzimy się rano w namiocie i postanawiamy udać się w stronę szczytu. Czyli aklimatyzacji ciąg dalszy. Nasza droga jest cały czas w cieniu, więc dodatkowo się trochę hartujemy :) Droga wiedzie przez różne śniegi, między innymi torowanie w śniegu po pas :) Ok. 15:00 docieramy prawie do samej grani szczytowej na 4900m i postanawiamy odwrót. Na dole Paszka czeka już z ciepłą herbatą :) On dziś zrobił rundkę do ABC i z powrotem z kolejną porcją ładunku. Tą samą trasę pocisneli Jacek, Tomek i Dziku.


Nanga Dream 2013/14 - baza from Portal Górski on Vimeo.


Interview with Marek on explorersweb.com



 It has been 21 days since the whole thing really started. We are at Lattaboo now but it took a bit to get here - here is a brief rundown of what happened since the D day.


On 29th of November Tomek, Jacek, Pawel and Michal started in Poland and drove a big Volvo estate with most of the gear to Manchester to catch a flight to Islamabad. In UK they were joined by Marek who lives in Ireland. After a lot of fun at the airport trying to get half a tone of gear checked in they were finally off for a 9 hour flight to Islamabad.

The eagle has landed and three tiny, battered and of an unknown origin taxis took the expedition to a well known to them from previous expeditions hotel in Rawalpindi -Regent Hotel - (booking.com unfoundable :P)
Here the guys were met by Dziku - the 6th team member - who flew here on a different flight.

Between crazy taxi rides, meeting local decision makers, buying loads of electrical supplies (thanks to these in our Base in Lataboo we have light and a charging station for anything electronic), trying variety of divine Pakistani cuisine, having fabulous time with local friends, spending an informative ("...place is dangerous...") morning in a local Polish Embassy, arrangeing humungous variety of different tasks, playing volleyball with yet another group of friends, waiting for permit and fullfilling local beurocratic needs it took us a week and on the 10th of December we were off for an adventure - 10 year old japanese import toyota van through Pakistan ride - to get North, north were Nanga is.

Three days later or more like 72 excitement filled hours we found ourseleves on a cold Himalayan morning trek to our Base - Lattaboo (3500m). Day or two more and we were well established here-10 friendly police officers for our protection included.

since then we were busy securing and supplying ABC camp (4100m) and doing variety oftreks - some of these to 5000m mark and over two days long.

right now I am sitting in front of Pawel organizing as always and disucssing availability of sleeping bags with Michal who at the same time has a promising time lapse of Nanga Parbat (or the mountain as we call it) set. Tomek is arrangeing his harness and Marek and myself are trying to maintain electronic connection with the outside of Lattaboo world.
One of our shepards that we share Lattaboo with just walked in this second - a nasty bruise on his forehead - another fantastic example of mutual respect, understanding and pure hospitality and friendship between us and these by some called dangerous people...we attend to his wounds and share a Pakistani tea on this yet another chilly evening at the feet of the Mountain.
Tomorrow is the 21 of December and Camp 1 is there to reach.
I will keep you guys updated as often as I can from now on - respect and lahibuki always.


Dziku (MikeD.)

Justice For All

8 comments:

  1. wszystko pięknie ale gdzie ta jedynka i dwójka, co? :)

    ReplyDelete
  2. Trzymam za Was kciuki chłopaki!!!

    ReplyDelete
  3. Fajna relacja. Czekamy na więcej. Ciepłe pozdrowienia!

    ReplyDelete